piątek, 18 października 2013

Instrumentum vocale



 Aelia


-Dam ci za nią 600 denarów, Polionie.
-Niestety, muszę ci odmówić, Tertiusie- Polion Kasjusz Sura, spojrzał na swojego gościa unosząc krzaczaste brwi do góry. Cena proponowana przez kontrahenta była wyraźnie nie po jego myśli. A nie należał do ludzi, których upór da się przełamać. Był twardy jak skała i nieugięty jak stal.
-Dlaczego? To dobra cena. Nikt nie zapłaci ci więcej!- zaledwie wyrosły z wieku minorskiego czarnowłosy chłopak, traktował potężnego mężczyznę jak równego sobie. Z typową dla młodzieży butą, pieklił się na oczach starszego, za wszelką cenę starając się wydrzeć rzecz na której mu zależało.
Sceneria nie nadawała się do targów. Mężczyźni stali w pięknym hortum, otoczeni morzem kwiatów, skryci pod parasolami drzew. Straż przy nich pełniły smukłe kariatydy. Obok tych marmurowych piękności stałam ja. I słuchałam wszystkiego w ciszy. Nie poruszałam się. Tylko pierś skryta pod suknią falowała miarowo gdy nabierałam powietrza.
-Nie, Tertiusie. Przywykłeś do tego, że ojciec spełnia wszystkie twoje zachcianki, czyż nie? Ale ja nie jestem twoim ojcem. I mówię ci: ta cena jest śmiesznie niska.
-Na Jowisza! Czy wiesz ile kosztuje niewolnik na rynku? 400 denarów!- młodzieniec zaśmiał się szyderczo- Popatrz na nią. Nie odznacza się niczym szczególnym.
-Gdyby nie była wyjątkowa, nie chciałbyś jej. To jedna z najpiękniejszych kobiet w stolicy.
Tertius podszedł do mnie zamaszystym krokiem. Ujął moją twarz w dłonie. Wiedziałam co zobaczył. Ujrzał to, co i ja widziałam, pochylając się nad taflą wody. Pełne usta, wyrazisty profil twarzy, burzę czarnych loków i migdałowe ciemne oczy.
-Rzeczywiście jest piękna, Polionie- mruknął, wypuszczając mnie- Dlatego chcesz ją zatrzymać? Myślałem, że nie obcujesz z niewolnicami.
Słowa młodzieńca obraziły mojego pana. Sugestia że oddaje się tak bezecnym praktykom z niewolnicą, godziła w jego honor.  Zgromił Tertiusa spojrzeniem, ale  gdy otworzył usta, wypłynął z nich głos spokojny jak zawsze.
-Nasza rodzina jest bardzo przywiązana do tej dziewczyny. Jest nauczycielką moich dzieci.


Rzeczywiście tak było. Chociaż nie zawsze… Do Rzymu przybyłam na niewolniczej galerze, stłoczona wraz z innymi pod pokładem. Niektórzy z moich pobratymców źle znosili podróże morskie, zsyłając na nas plagę deszczu wymiocin. Wkrótce tonęliśmy w nieprzebranej rzece ekskrementów.  
Pierwszy posiłek dostaliśmy po tygodniu. W samą porę, niektórzy już zastanawiali się czy nie skonsumować… To zbyt ohydne by o tym myśleć.
Rzymianom nie chodziło o to by nas zagłodzić, wszak byliśmy cennym towarem. Chcieli pozbawić nas siły i woli walki. Złamali ją w nas całkowicie. Po trzech tygodniach wyszłam na brzeg wychudzona, z zapadniętą twarzą i prawie łysa. Włosy wypadały mi garściami a zęby trzeszczały ilekroć próbowałam je w czymś zatopić. Czasami były to ochłapy ze stołu handlarzy, czasami czerstwe pieczywo, najczęściej jednak ramiona pobratymców, którzy bili mnie i gwałcili. Szczęki były jedynym moim sposobem obrony.
Jeździłam z handlarzami od targu do targu. Nikt nie chciał mnie kupić. Wychudzona, słaba i liniejąca niewolnica nie była nikomu potrzebna. Kupcy złościli się na mnie. Kopali mnie, wyzywali, bili i wreszcie robili to co wszyscy zniecierpliwieni mężczyźni.
Zbrukana, głodna i znieważona trafiłam na targ w Capui. Bez nadziei na poprawienie swojego losu stanęłam na podwyższeniu, otoczona rzeszą ludzi podobnych do mnie. Każdemu z nas zawiesili na szyi tabliczkę z ceną i cechami dla których potencjalny klient powinien nas nabyć.
Po lewej stronie miałam drobną dziewczynkę, którą handlarze chcieli sprzedać za 400 denarów. Umiała ponoć śpiewać i tańczyć, a ponadto opiekować się dziećmi. Moje prawe ramię ocierało się o masywnego gladiatora,  retiariusa, jednego z tych co walczą siecią i trójzębem. Był idealny na prywatne uczty lub pogrzeby. Kosztował 700 denarów. Moja tabliczka opiewała na 200 srebrnych monet i nie zawierała żadnych cech szczególnych. Miałam być jedynie popychadłem jakiejś zubożałej rodziny.
-Pater, dlaczego ta kobieta jest łysa?- przede mną pojawiła się drobna dziewczynka, ściskająca kurczowo rękę postawnego mężczyzny. Przywodził mi na myśl niedźwiedzia, silnego lecz milczącego, niebezpiecznego tylko wtedy, gdy ktoś przekroczy granicę i na dobre go rozzłości. Spuściłam wzrok. Niewolnicy nie wolno patrzeć w oczy lepszym.
-To niewolnica- wyjaśnił rzeczowo. Lustrował mnie wzrokiem, szukając czegoś interesującego. Wiedziałam, że nie znajdzie niczego. Ślady mojej urody były niedostrzegalne, zmyte z twarzy przez głód, choroby i gwałty. Przykryte brudem i pyłem ulicy.
Jakież było moje zdziwienie gdy zeszłam za nim z podwyższenia. Handlarze pozbyli się mnie wyjątkowo ochoczo. Szłam za nowymi właścicielami posłusznie, a mała obracała się raz po raz by popatrzeć na to egzotyczne zwierzę jakim byłam w jej oczach.


Willa Surów zaiste była okazała. Otworzyłam usta ze zdziwienia i krok po kroku pokonałam ogromne marmurowe schody.
Atrium domu było wielkie jak rynek na którym mnie sprzedano, pełne kwiatów o intensywnej woni, posągów sprowadzanych z Grecji, wyłożone płytkami ze szlachetnych kamieni. Nigdy wcześniej nie widziałam takich wspaniałości. Z trudem zmuszałam się by podążać za panem dalej, krok za krokiem. Moje oczy namawiały stopy do zatrzymania, by wspólnie mogły nasycić się pięknem.
Tak oto zostałam służącą domu Surów. Sprzątałam posadzki, pielęgnowałam kwiaty, usługiwałam na ucztach, odwzajemniałam uśmiechy dzieci. Włosy zaczęły mi odrastać. Stały się z powrotem czarne jak kruki i gęste jak łany zboża. Najmłodsza z córek Poliona przychodziła do mnie i gładziła po hebanowych splotach. A wtedy ja uczyłam ją greckiej poezji. Mała szybko się uczyła. Znała poematy Artosa z Sojon, Likymniosa z Chios i Geminosa z Tyru. Zadeklamowała je ojcu i tak mój pan poznał pierwszą z moich tajemnic. Mówiłam po grecku. Czytałam po grecku. Pisałam po grecku. Moja matka pochodziła z Beocji.  Zostałam nauczycielką jego córek.
Dziewczynki radziły sobie świetnie. Każda z nich była bardzo rezolutna, chociaż Atia miała wyraźny problem z pisaniem. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, Polion twierdził, że wykształcenie należy się też kobiecie.
Druga moja tajemnica dotyczyła ojca. Była żeglarzem mieszkającym w Lustianii, do której sprowadził matkę. Tam się poczęłam, tam przyszłam na świat. Rosłam i uczyłam się od niej. Dbania o dom, haftu, gotowania, ale i języka w tajemnicy przed ojcem. Opanowałam też świetnie mowę, którą rzymianie zwą barbarzyńską. Była przecież moim językiem ojczystym. Pewnego razu gdy do mojego pana przybył kupiec z Tarraconencis pośredniczyłam w umowie między nimi.
Stałam się kimś ważnym w domu Surów.


Ale oto pojawił się Tertius. Mężczyzna któremu się nie odmawia. Mężczyzna który dąży do tego czego pragnie. A pragnął mnie. I mój pan to wiedział.
-Dam ci za nią 800 sesterców- targował się powoli, z pewnym wyrachowaniem. Mój pan czekał aż podniesie stawkę. Byłam kimś ważnym w domu Surów, lecz byłam też nadal niewolnicą. Przedmiotem do sprzedaży. Instrumentum vocale.
-Zna grekę i mowę Iberów. Jest wykształcona.
Nie wspomniał nic o Stichusie. O pięknym, germańskim niewolniku z którym łączyło mnie contubernium. Ale też głębokie uczucie. O mężczyźnie który odczuje mój brak. I którego prawdopodobnie już nie zobaczę…
O dziwo, ani jedna kropla nie zaszkliła się w moich oczach. Żadna nie spłynęła po policzku. Jakbym naprawdę była pozbawiona woli i głosu.
-Nie interesuje mnie greka- odparował Terius z charakterystyczną dla siebie ignorancją- 900 denarów to moje ostateczne słowo.
Miałam jeszcze jeden atut. Trzecią tajemnicę. Znaną tylko mnie. Kiedy byłam mała do rodzinnej wioski zawitała przygarbiona młoda kobieta, z włosami całkiem siwymi jak u staruszki. Ludzie odsuwali się od niej i szeptali po kątach: ”To czarownica”.  Każdy dom pozostawał dla niej zamknięty oprócz naszego. Matka nakarmiła ją strawą ale poza tym wolała nie przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Ja natomiast przyglądałam się jej gdy jadła. Nie okazałam lęku. Jedyna z całej wioski.
Dziwna kobieta nachyliła się do mnie i zapytała:
-Dziecko, za twoją odwagę należy ci się nagroda. Wtajemniczę cię w wiedzę nielicznych.
Tak oto posiadłam zdolność nucenia malum carmen. Zdolność ta nigdy mnie nie zawiodła. Żołnierz który zabił mojego ojca zginął raniony strzałą z własnego łuku. Ludzie którzy mnie gwałcili ginęli w najdziwniejszych wypadkach. Handlarze którzy mnie sprzedali, dzień później zostali napadnięci przez rozbójników i wyrżnięci co do jednego. Wystarczyło, że otworzyłam usta by śpiewać.

Tertius o tym nie wiedział. Gdy opuszczaliśmy dom Surów, dom w którym zostawiłam ukochanego mężczyznę, dom w którym nigdy nie podniesiono na mnie ręki, szłam za nim posłusznie. Byłam smukła, pozbawiona mięśni, bez miecza czy tarczy. Ale miałam broń. Wystarczyło tylko otworzyć usta…

(Wyszło trochę długo, no ale... Wszystkie objaśnienia w zakładce  "Czasy i obyczaje".)