Aelia
-Dam ci za nią 600 denarów, Polionie.
-Niestety, muszę ci odmówić, Tertiusie- Polion Kasjusz Sura,
spojrzał na swojego gościa unosząc krzaczaste brwi do góry. Cena proponowana
przez kontrahenta była wyraźnie nie po jego myśli. A nie należał do ludzi,
których upór da się przełamać. Był twardy jak skała i nieugięty jak stal.
-Dlaczego? To dobra cena. Nikt nie zapłaci ci więcej!- zaledwie
wyrosły z wieku minorskiego czarnowłosy chłopak, traktował potężnego mężczyznę
jak równego sobie. Z typową dla młodzieży butą, pieklił się na oczach
starszego, za wszelką cenę starając się wydrzeć rzecz na której mu zależało.
Sceneria nie nadawała się do targów. Mężczyźni stali w
pięknym hortum,
otoczeni morzem kwiatów, skryci pod parasolami drzew. Straż przy nich pełniły
smukłe kariatydy. Obok tych marmurowych piękności stałam ja. I słuchałam
wszystkiego w ciszy. Nie poruszałam się. Tylko pierś skryta pod suknią falowała
miarowo gdy nabierałam powietrza.
-Nie, Tertiusie. Przywykłeś do tego, że ojciec spełnia wszystkie
twoje zachcianki, czyż nie? Ale ja nie jestem twoim ojcem. I mówię ci: ta cena
jest śmiesznie niska.
-Na Jowisza! Czy wiesz ile kosztuje niewolnik na rynku? 400 denarów!-
młodzieniec zaśmiał się szyderczo- Popatrz na nią. Nie odznacza się niczym
szczególnym.
-Gdyby nie była wyjątkowa, nie chciałbyś jej. To jedna z
najpiękniejszych kobiet w stolicy.
Tertius podszedł do mnie zamaszystym krokiem. Ujął moją
twarz w dłonie. Wiedziałam co zobaczył. Ujrzał to, co i ja widziałam, pochylając
się nad taflą wody. Pełne usta, wyrazisty profil twarzy, burzę czarnych loków i
migdałowe ciemne oczy.
-Rzeczywiście jest piękna, Polionie- mruknął, wypuszczając
mnie- Dlatego chcesz ją zatrzymać? Myślałem, że nie obcujesz z niewolnicami.
Słowa młodzieńca obraziły mojego pana. Sugestia że oddaje
się tak bezecnym praktykom z niewolnicą, godziła w jego honor. Zgromił Tertiusa spojrzeniem, ale gdy otworzył usta, wypłynął z nich głos
spokojny jak zawsze.
-Nasza rodzina jest bardzo przywiązana do tej dziewczyny. Jest
nauczycielką moich dzieci.
Rzeczywiście tak było. Chociaż nie zawsze… Do Rzymu
przybyłam na niewolniczej galerze, stłoczona wraz z innymi pod pokładem.
Niektórzy z moich pobratymców źle znosili podróże morskie, zsyłając na nas
plagę deszczu wymiocin. Wkrótce tonęliśmy w nieprzebranej rzece ekskrementów.
Pierwszy posiłek dostaliśmy po tygodniu. W samą porę,
niektórzy już zastanawiali się czy nie skonsumować… To zbyt ohydne by o tym
myśleć.
Rzymianom nie chodziło o to by nas zagłodzić, wszak byliśmy
cennym towarem. Chcieli pozbawić nas siły i woli walki. Złamali ją w nas całkowicie.
Po trzech tygodniach wyszłam na brzeg wychudzona, z zapadniętą twarzą i prawie
łysa. Włosy wypadały mi garściami a zęby trzeszczały ilekroć próbowałam je w
czymś zatopić. Czasami były to ochłapy ze stołu handlarzy, czasami czerstwe
pieczywo, najczęściej jednak ramiona pobratymców, którzy bili mnie i gwałcili.
Szczęki były jedynym moim sposobem obrony.
Jeździłam z handlarzami od targu do targu. Nikt nie chciał
mnie kupić. Wychudzona, słaba i liniejąca niewolnica nie była nikomu potrzebna.
Kupcy złościli się na mnie. Kopali mnie, wyzywali, bili i wreszcie robili to co
wszyscy zniecierpliwieni mężczyźni.
Zbrukana, głodna i znieważona trafiłam na targ w Capui. Bez
nadziei na poprawienie swojego losu stanęłam na podwyższeniu, otoczona rzeszą
ludzi podobnych do mnie. Każdemu z nas zawiesili na szyi tabliczkę z ceną i
cechami dla których potencjalny klient powinien nas nabyć.
Po lewej stronie miałam drobną dziewczynkę, którą handlarze
chcieli sprzedać za 400 denarów. Umiała ponoć śpiewać i tańczyć, a ponadto
opiekować się dziećmi. Moje prawe ramię ocierało się o masywnego gladiatora, retiariusa, jednego z tych co walczą siecią i trójzębem.
Był idealny na prywatne uczty lub pogrzeby. Kosztował 700 denarów. Moja
tabliczka opiewała na 200 srebrnych monet i nie zawierała żadnych cech
szczególnych. Miałam być jedynie popychadłem jakiejś zubożałej rodziny.
-Pater, dlaczego ta kobieta jest łysa?- przede mną pojawiła
się drobna dziewczynka, ściskająca kurczowo rękę postawnego mężczyzny.
Przywodził mi na myśl niedźwiedzia, silnego lecz milczącego, niebezpiecznego
tylko wtedy, gdy ktoś przekroczy granicę i na dobre go rozzłości. Spuściłam wzrok.
Niewolnicy nie wolno patrzeć w oczy lepszym.
-To niewolnica- wyjaśnił rzeczowo. Lustrował mnie wzrokiem,
szukając czegoś interesującego. Wiedziałam, że nie znajdzie niczego. Ślady
mojej urody były niedostrzegalne, zmyte z twarzy przez głód, choroby i gwałty.
Przykryte brudem i pyłem ulicy.
Jakież było moje zdziwienie gdy zeszłam za nim z
podwyższenia. Handlarze pozbyli się mnie wyjątkowo ochoczo. Szłam za nowymi
właścicielami posłusznie, a mała obracała się raz po raz by popatrzeć na to
egzotyczne zwierzę jakim byłam w jej oczach.
Willa Surów zaiste była okazała. Otworzyłam usta ze
zdziwienia i krok po kroku pokonałam ogromne marmurowe schody.
Atrium domu było wielkie jak rynek na którym mnie sprzedano,
pełne kwiatów o intensywnej woni, posągów sprowadzanych z Grecji, wyłożone
płytkami ze szlachetnych kamieni. Nigdy wcześniej nie widziałam takich
wspaniałości. Z trudem zmuszałam się by podążać za panem dalej, krok za
krokiem. Moje oczy namawiały stopy do zatrzymania, by wspólnie mogły nasycić
się pięknem.
Tak oto zostałam służącą domu Surów. Sprzątałam posadzki,
pielęgnowałam kwiaty, usługiwałam na ucztach, odwzajemniałam uśmiechy dzieci.
Włosy zaczęły mi odrastać. Stały się z powrotem czarne jak kruki i gęste jak
łany zboża. Najmłodsza z córek Poliona przychodziła do mnie i gładziła po
hebanowych splotach. A wtedy ja uczyłam ją greckiej poezji. Mała szybko się
uczyła. Znała poematy Artosa z Sojon, Likymniosa
z Chios i Geminosa z Tyru. Zadeklamowała je ojcu i tak mój pan poznał pierwszą
z moich tajemnic. Mówiłam po grecku. Czytałam po grecku. Pisałam po grecku.
Moja matka pochodziła z Beocji. Zostałam
nauczycielką jego córek.
Dziewczynki radziły
sobie świetnie. Każda z nich była bardzo rezolutna, chociaż Atia miała wyraźny
problem z pisaniem. W przeciwieństwie do większości mężczyzn, Polion twierdził,
że wykształcenie należy się też kobiecie.
Druga moja tajemnica
dotyczyła ojca. Była żeglarzem mieszkającym w Lustianii, do której sprowadził
matkę. Tam się poczęłam, tam przyszłam na świat. Rosłam i uczyłam się od niej.
Dbania o dom, haftu, gotowania, ale i języka w tajemnicy przed ojcem.
Opanowałam też świetnie mowę, którą rzymianie zwą barbarzyńską. Była przecież
moim językiem ojczystym. Pewnego razu gdy do mojego pana przybył kupiec z
Tarraconencis pośredniczyłam w umowie między nimi.
Stałam się kimś
ważnym w domu Surów.
Ale oto pojawił się
Tertius. Mężczyzna któremu się nie odmawia. Mężczyzna który dąży do tego czego
pragnie. A pragnął mnie. I mój pan to wiedział.
-Dam ci za nią 800
sesterców- targował się powoli, z pewnym wyrachowaniem. Mój pan czekał aż
podniesie stawkę. Byłam kimś ważnym w domu Surów, lecz byłam też nadal
niewolnicą. Przedmiotem do sprzedaży. Instrumentum vocale.
-Zna grekę i mowę Iberów.
Jest wykształcona.
Nie wspomniał nic o
Stichusie. O pięknym, germańskim niewolniku z którym łączyło mnie contubernium.
Ale też głębokie uczucie. O mężczyźnie który odczuje mój brak. I którego
prawdopodobnie już nie zobaczę…
O dziwo, ani jedna
kropla nie zaszkliła się w moich oczach. Żadna nie spłynęła po policzku. Jakbym
naprawdę była pozbawiona woli i głosu.
-Nie interesuje mnie
greka- odparował Terius z charakterystyczną dla siebie ignorancją- 900 denarów
to moje ostateczne słowo.
Miałam jeszcze jeden
atut. Trzecią tajemnicę. Znaną tylko mnie. Kiedy byłam mała do rodzinnej wioski
zawitała przygarbiona młoda kobieta, z włosami całkiem siwymi jak u staruszki.
Ludzie odsuwali się od niej i szeptali po kątach: ”To czarownica”. Każdy dom pozostawał dla niej zamknięty oprócz
naszego. Matka nakarmiła ją strawą ale poza tym wolała nie przebywać z nią w
jednym pomieszczeniu. Ja natomiast przyglądałam się jej gdy jadła. Nie okazałam
lęku. Jedyna z całej wioski.
Dziwna kobieta
nachyliła się do mnie i zapytała:
-Dziecko, za twoją
odwagę należy ci się nagroda. Wtajemniczę cię w wiedzę nielicznych.
Tak oto posiadłam
zdolność nucenia malum carmen. Zdolność ta nigdy mnie nie zawiodła. Żołnierz
który zabił mojego ojca zginął raniony strzałą z własnego łuku. Ludzie którzy
mnie gwałcili ginęli w najdziwniejszych wypadkach. Handlarze którzy mnie
sprzedali, dzień później zostali napadnięci przez rozbójników i wyrżnięci co do
jednego. Wystarczyło, że otworzyłam usta by śpiewać.
Tertius o tym nie
wiedział. Gdy opuszczaliśmy dom Surów, dom w którym zostawiłam ukochanego
mężczyznę, dom w którym nigdy nie podniesiono na mnie ręki, szłam za nim posłusznie.
Byłam smukła, pozbawiona mięśni, bez miecza czy tarczy. Ale miałam broń.
Wystarczyło tylko otworzyć usta…
(Wyszło trochę długo, no ale... Wszystkie objaśnienia w zakładce "Czasy i obyczaje".)